piątek, 4 września 2015

6 faktów o życiu w UK

#1 Osoby poniżej 21 roku życia zarabiają mniej

Nigdy wcześniej o tym nie słyszeliśmy i było to dla nas niemiłą niespodzianką, gdy dowiedzieliśmy się, że zamiast £6,50 dostaniemy £5,13... Na szczęście okazało się, że przynajmniej nie będziemy musieli płacić dużych podatków (póki co za pierwszy miesiąc w ogóle nie wzięli podatku, a za drugi £23 za ubezpieczenie) i ostatecznie nie ma tak wielkiej różnicy.

#2 Oddzielne krany na ciepła i zimną wodę

Nie uwierzę, że można się do tego przyzwyczaić. Mycie rąk w lodowatej lub prawie wrzącej wodzie nie należy do najprzyjemniejszych czynności...

#3 Przystanki autobusowe ustawione tyłem do ulicy

Wygląda to zabawnie, ale biorąc pod uwagę ilość opadów w roku, ma to sens. Na szczęście całe są przeszklone, więc raczej nie ma szansy przegapić swój autobus.

#4 Dwie pory roku

W Anglii przez większą część roku jest jesień, a cieplejsze miesiące to typowa wiosna z kilkoma dniami upału. Całe "lato", które tu spędziliśmy było całkiem pogodne. Deszcz padał bardzo rzadko, prawie w ogóle. Temperatura idealna. Nie za zimno, nie tragicznie gorąco. Mi to bardzo pasuje. Jednak kilka dni temu zawitała już typowa jesienna pogoda i z dnia na dzień jest coraz zimniej...Echh.

#5 Jeśli masz poniżej 25 lat lub wyglądasz młodo, noś ze sobą dowód 

W Anglii bardzo przestrzegają progu wiekowego od którego można kupować alkohol i proszą o dowód do 25 roku życia. Nawet jeśli dwie osoby robią zakupy i tylko jedna z nich ma dowód, istnieje duża szansa, że sprzedawca nie sprzeda alkoholu :) 
+ ostre narzędzia, jak noże czy nożyczki, można kupić jedynie mając skończone 18 lat i także trzeba okazać dowód...

#6 Sygnalizacja świetlna dla pieszych 

Właściwie nie wiem, po co na każdym przejściu znajdują się światła, skoro dosłownie nikt ich nie przestrzega. Nic nie jedzie, to po co czekać? Raz jak wracałam z pracy i zatrzymałam się na przejściu , tak z przyzwyczajenia i zamyślenia, pewien Anglik, zaczepił mnie i zapytał czy wszystko w porządku i dlaczego nie przechodzę skoro nic nie jedzie :p od razu wiedział, że nie jestem stąd. Jednak po tych dwóch miesiącach już się tak przyzwyczaiłam, że boje się, że po powrocie będę miała problem, żeby się odzwyczaić ;)






To na razie tyle, możliwe, że później przypomnę sobie więcej i na pewno napiszę kolejnego posta :)
Już coraz mniej dni zostało do powrotu do domu. Nie możemy się doczekać :)

Pozdrawiam! :)



sobota, 15 sierpnia 2015

Podsumowanie pierwszego miesiąca w Wielkiej Brytanii



 

Aż ciężko uwierzyć, jak czas szybko mija. Dopiero co planowaliśmy nasz wyjazd, a zaraz minie półtora miesiąca odkąd jesteśmy w Anglii.
Myślę, że to odpowiedni moment, żeby trochę wszystko podsumować. 

Pierwsze kilka dni, kiedy się aklimatyzowaliśmy w nowym kraju, poznawaliśmy miasto i ogólnie wszystko, były czymś innym. Ciekawe doświadczenie. Przez chwilę można było zapomnieć, po co przejechaliśmy. Trwało to niestety krótko. Z każdym kolejnym tygodniem było coraz ciężej, ale wszystko opisywałam w poprzednich postach i nie chcę się powtarzać. Jednak uważam, że nie mamy co narzekać. Szczęście raczej nam sprzyjało (mam nadzieję, że będzie jak najdłużej). 
Mieszkanie tytaj dużo nas uczy. Pomijając już kwestie gospodarowania czasem (nad czym musimy jeszcze trochę popracować, bo często lenistwo wygrywa), to największą lekcją, jak na razie, jest umiejętność obchodzenia się z pieniędzmi. Oszczędzanie nigdy nie było naszą mocną stroną, jednak z tygodnia na tydzień stajemy się mistrzami w robieniu zakupów za jak najniższe pieniądze. Mam tylko najdzieje, że po powrocie, uda nam się zachować tą umiejętność i przestaniemy codziennie wydawać kupę pieniędzy na jedzenie na mieście, kawę i masę innych zbędnych rzeczy ;)

Po kilku tygodniach pracy w UK, wiem jedno. Narzekanie Polaków to naprawdę nic, w porównaniu z obcokrajowcami. (Ale o różnicy pomiedzy pracą w hotelu w Polsce i w Anglii napiszę oddzielnego posta, bo jest tego sporo)

Ludzie, spotykani na ulicy czy w sklepach, na ogół są dużo sympatyczniejsi. Idąc rano do pracy, praktycznie każdy mijany po drodze człowiek, życzy miłego dnia. Taki mały gest, a potrafi poprawić humor momentalnie.

Moje "umiejętności" językowe poprawiają się z tygodnia na tydzień. Już coraz mniejszym problemem są dla mnie przeróżne akcenty, chociaż myślę, że niektórych to i tak do końca życia nie będę rozumieć ;p.

Pogoda tutaj wcale nie jest taka beznadziejna, jak niektórzy myślą. Na szczęście omijają nas te koszmarne temperatury, które są obecnie w Polsce. Deszcz, póki co, pada rzadko, ale mam przeczucie, że we wrześniu się to zacznie zmieniać ;(

Przez ten miesiąc dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczach, o ktorych też na pewno napiszę w najbliższym czasie.

Ogólne podsumowanie, to przede wszystkim szkoła życia. Poznanie z bliska innych kultur, religii, obyczajów. Cieszę się, że znalazłam pracę, która mi to wszystko ułatwia i mogę poznać ludzi z całego świata i od wielu z nich się czegoś ciekawego dowiedzieć (np.wiedzieliście, że w Chinach facebook jest przereklamowany, że praktycznie nikt go tam nie używa i wszystko dla nich kręci się wokół Wechat? Ja nie miałam pojęcia ;p). 
W każdym razie, jesteśmy zadowoleni z decyzji o spędzaniu wakacji w trochę inny sposób niż zwykle.
Mam nadzieje, że kolejne tygodnie będą już coraz łatwiejsze ;)

Do usłyszenia w kolejnych postach ;)


sobota, 8 sierpnia 2015

Koszty życia w UK

Od zawsze słyszałam, że Anglia jest bardzo droga, że mięso niedobre, że owoców mało i tak dalej. Czy się z tym zgodzę? I tak i nie.
Po pierwsze, jeśli przyjeżdża się tutaj w celach turystycznych i przelicza funty na złotówki, to jest cholernie drogo. Natomiast, jeśli pracuje się tutaj i zarabia praktycznie tyle samo w funtach, co w Polsce w złotówkach i idąc do sklepu, robi się zakupy dla dwóch osób, na kilka dni, za niecałe £10, to według mnie, życie tutaj jest dużo tańsze niż w Warszawie.

Ceny jedzenia bywają różne. Z naszych obserwacji wynika, że najtańsze tutaj są wszelkiego rodzaju mrożonki. Frytki, paluszki rybne/z kurczaka, pizze, jakieś dziwne rzeczy, których nigdy nie spróbuje i tak dalej, to wszystko można znaleźć za około £1-£3 i mieć obiad na 4 dni dla dwóch osób
Trochę drożej, ale wciąż tanio wychodzi mięso, jakiś sos (spaghetti, curry, słodko kwaśny itd.), makaron/ryż.
Ceny mięsa, w zależności od sklepu, wahają się między £2 a £3 za 500g, sosy to niecały £1, natomiast pół kilo makaronu do spaghetti można znaleźć za  20pensów. 
Warzywa i owoce są zdecydowanie droższe i swoim wyglądem raczej nie zachęcają do wydania na nie tyle pieniędzy.

Fajną sprawą tutaj są sklepy typu Poundland/99p, gdzie wszystko jest za funta. Trzeba być ostrożnym, żeby nie przepłacić, ale na większości, można trochę zaoszczędzić.

Najlepiej opłacalne jest kupowanie wszystkiego w dużych ilościach, wtedy wychodzi najtaniej :)

Jako, że nie chcemy tutaj za dużo wydawać, żeby jak najwięcej przywieźć do Polski, to musimy bardzo oszczędzać.  
Dobrym rozwiązaniem jest robienie zakupów w kilku sklepach. Wszędzie ceny są różne. W jednym tańsze jest mięso, w drugim ryż, a w trzecim cola :) więc po co przepłacać tylko dlatego, że ma się sklep pod nosem. 
Najbardziej polecamy Lidla, Farmfoods'a i Tesco.

Poza jedzeniem płacimy tutaj jedynie za pokój. Tak jak pisałam w poprzednim poście, jest to £490. To dużo, ale w naszej sytuacji, gdzie musieliśmy znaleźć nowy pokój w jeden dzień, było to jedyne rozwiązanie.
Powiem tak, ceny pokoi tutaj są naprawdę różne. Można coś znaleźć nawet za £300, jednak problem jest w tym, że wszelkie oferty dotyczą wynajmu na minimum 6 miesięcy. Jeśli, jak w naszym przypadku, są to tylko 3 miesiące, wtedy wszyscy wymagają zapłaty z góry plus depozyt...

Na temat cen biletów autobusowych za dużo nie mogę powiedzieć, bo jak na razie, jechaliśmy tylko raz (z lotniska do hotelu) i zapłaciliśmy chyba £3 za dwie osoby, jak dobrze pamiętam.
Ile by nie kosztowały, to w mieście, w którym mieszkamy, nie opłaca się jeździć komunikacją, bo w godzinach po południowych, kiedy najcześciej zaczynam pracę, są okropne korki i wolę sobie zrobić 30 minutowy spacer, zamiast siedzieć godzinę w autobusie.

Jeszcze zapomniałam wspomnieć o cenach kosmetyków.. W wieszosci ceny są bardzo podobne jak w Polsce (niestety), ale jest też sporo marek, których u nas stacjonarnie nie ma.
Za dużo się jeszcze nie rozglądałam, bo nie chcę wydać wszystkich pieniędzy :p 
Ale zanim stąd wyjadę, na pewno zrobię rozeznanie i dam wam znać, co warto tutaj kupić :)

Na dzisiaj to już wszystko. Jak mi się coś przypomni, dam znać w kolejnych postach.
Pozdrawiam i do usłyszenia niedługo :)


















wtorek, 4 sierpnia 2015

Konto w banku

Założenie konta w banku okazało się być bardziej skomplikowane, niż myśleliśmy.
Odwiedziliśmy dosłownie KAŻDY bank w Luton. Wszędzie to samo, bez potwierdzenia adresu możemy zapomnieć o założeniu konta. To w takim razie jak mamy założyć konto, skoro nie mamy możliwości zdobyć tego dokumenu? Wynajmując pokój od prywatnej osoby, jedyną opcją jest, ze gospodarz dopisze nas np. do council tax, albo napisze podanie do gazowni, czy gdziekolwiek i po miesiacu dostaniemy rachunek na nasze nazwisko. Problem w tym, że żadnemu gospodarzowi się to nie opłaca w sytuacji gdzie wynajmuje się pokój na krótki okres czasu (w naszym przypadku był to aż tydzień). Także koło się zamyka, nie ma potwierdzenia adresu = nie ma konta bankowego = nie ma pracy (nikt nie chce płacić w gotówce niestety).
Na całe szczęście okazało się, że w Lloydsie, jako w jedynym banku w UK, nie wymagają tego nieszczęsnego potwierdzenia.
Umówiliśmy się na spotkanie. Najbliższy wolny termin był dopiero półtora tygodnia później... Ale skoro to było jedyne rozwiązanie, to nie mieliśmy co narzekać.

Cały proces zakładania konta, był bardzo prosty. Zdecydowaliśmy się założyć jedno wspólne. Jedyne, co było potrzebne, to nasze dowody. Sympatyczny pan, z którym mieliśmy spotkanie, wypełnił formularz, opowiedział trochę o koncie, pokazał nam, jak się zalogować na stronę i tyle, nic specjalnego. Po 40 minutach wszystko było gotowe. Karty z pinem, ktory należało zmienić w bankomacie, przyszły pocztą po 4 dniach.

Jedyną radą, jaką mogę dać komuś, kto planuje tu przyjechać, jest pójście do banku zaraz po przyjeździe. Umówić się na spotkanie i dopiero potem zacząć szukać pracy. Może się na przyklad okazać, że trafi wam sie okazja, gdzie pracodawca od razu będzie chciał podpisać z wami umowę, a nie będzie mógł, jeśli nie macie konta. Trzeba być przygotowanym na każdy scenariusz.

To chyba tyle w temacie. Nic skomplikowanego.  Wielkiej znajomości języka też raczej nie potrzeba. Ludzie w bankach, na których trafialiśmy byli bardzo mili i pomocni, wiec naprawdę nie ma się czego obawiać.

Jeśli macie jakieś pytania dotyczące otwierania konta, zapraszam do komentowania, postaram się pomóc :)


niedziela, 2 sierpnia 2015

Pokojówka? To nie dla mnie.

11/07
Kolejny dzień minął na generalnym sprzątaniu całego mieszkania. Od razu zaczęło wyglądać dużo lepiej.

Dowiedziałam się, że oficjalnie zaczynam pracę we wtorek i przez najbliższy tydzień będę szkolona na pokojówkę.

14/07
Już pierwszego dnia w pracy dotarło do mnie, że to nie dla mnie, że się nie nadaję. Już nawet pominę, że 30 minut na pokój to zdecydowanie za mało, zwłaszcza na początku, ale najgorsze dla mnie było ścielenie łóżek!!! Nie miałam pojęcia, że można się tak bardzo przy tym spocić. Ważące kilkanaście kilo kołdry, olbrzymie prześcieradła, tragedia. Wszystkie wystające krawędzie musiały być powpychane pod materac i naciągnięte z całej siły, dzięki czemu pognieciona pościel nagle stawała się gładka jak jedwab, a rogi po obu stronach musiały być co do milimetra identyczne. Podziwiam dziewczyny, które są tak wprawione, że zajmuje im to moment. Wyglądało to dla mnie jak magiczna sztuczka. Ku mojemu zdziwieniu, dużo przyjemniejsze okazało się sprzątanie łazienek.
Praca okazała się okropnie ciężka fizycznie. Wracałam do domu ledwo żywa i z okropnym bólem pleców. Jednak nie miałam wyboru. Lepsza taka praca niż żadna. 

Na całe szczęście moja kariera w zawodzie pokojówki trwała aż 4 dni.
Okazało się, że pilnie potrzebna jest osoba do pracy na barze. Od razu się zgodziłam, bo przecież przyjechałam tu zarobić pieniądze, wiec każde dodatkowe godziny były dla nas na wagę złota, tym bardziej, że Krystian wciąż nie znalazł pracy.
Na początku była wersja, że będę, po pracy jako pokojówka, wracała na chwilę do domu i na 18 przychodziła na bar. 
Jako, że póki co, szczęście raczej nam sprzyja, zanim zaczęłam tyrać jak nienormalna, okazało się, że jedna dziewczyna z recepcji musi wracać do Polski i że zastapie jej miejsce, bo mam doświadczenie i nie trzeba mnie będzie szkolić od samych podstaw. Była to praca na pełny etat, więc już zabrakło czasu na bycie pokojówką (cóż za nieszczęście :D). Na bar zostałam przeszkolona i od czasu do czasu przychodzę tylko na bar, ale jednak wiekszą cześć czasu pracuję jako recepcjonistka.

Jeśli chodzi o język, to na początku się trochę obawiałam, że sobie nie poradzę. Jednak nie jest tak źle. Wiadomo, czasami znajdzie się ktoś z tragicznym akcentem, którego za żadne skarby świata nie da się zrozumieć, ale na szczęście jest ich mało, a nawet jeśli się zdarzą, to za dziesiątym razem, gdy poproszę, żeby powtórzyli, na ogół zaczynam rozumieć czego ode mnie chcą :)
Taki wyjazd i praca w miejscu gdzie musicie się posługiwać językiem przez cały czas, jest najlepszym sposobem na naukę. Ja po 2tygodniach pracy, widzę sporą różnicę i wiem, że z każdym dniem będzie lepiej. 
Jeśli ktoś chce wyjechać za granicę do pracy i jedyne co stoi na przeszkodzie to strach przed językiem, to na prawdę, przysięgam, że nie ma się czym przejmować. Oczywiście na początku może nie będzie super łatwo, ale po kilku tygodniach, nawet nie zauważycie, jak łatwo i szybko przychodzi nauka.
Polecam spróbować, bo na prawdę warto :)



W kolejnym poście opowiem dokładnie jak wyglądało zakładanie konta w banku.

Do usłyszenia :)








czwartek, 30 lipca 2015

Nowy pokój i National Insurance Number

10/07
Nasz nowy pokój, który zdecydowaliśmy się wynająć pozostawiał wiele do życzenia. Łóżko dla 1,5 osoby, wszędzie kurz, syf. Kuchnia się kleiła. Poza nami mieszka tu dwóch młodych chłopaków, których całymi dniami nie ma w domu, więc łatwo można sobie wyobrazić w jakim stanie było mieszkanie. Jednak nie mieliśmy wyboru. Albo to, albo powrót do domu. Decyzja była dość łatwa, choć przez chwilę rozważaliśmy drugą opcję (bardziej Krystian niż ja, bo wiedziałam, że będziemy żałować, że nie spróbowaliśmy).
Wprowadziliśmy się w piątek rano, od razu poszliśmy do sklepu po jakieś prześcieradło, poszewki na poduszki i koc. W Primarku znaleźliśmy wszystko, co było nam potrzebne i wydaliśmy jakieś £11, co w naszej sytuacji finansowej, było bardzo pocieszające.
Decyzja o zostaniu w Anglii wiązała się z tym, ze będziemy musieli bardzo rozważnie robić zakupy i oszczędzać pieniądze, żeby dotrwać do mojej pierwszej wypłaty. Za nowy pokój płacimy £490, co wciąż jest kupą kasy, zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki. Jednak lepsze to, niż nic. Dużym plusem tego mieszkania, jest lepsza lokalizacja, jeśli chodzi o sklepy.
Tego samego dnia, o 14, mieliśmy umówione spotkanie w Londynie w sprawie wyrobienia National Insurance Number.
Jeszcze zanim opowiem jak to przebiegało, wyjaśnię co to w ogóle jest i po co tak bardzo jest potrzebny.
National Insurance Number w dużym uproszczeniu jest to po prostu ubezpieczenie, które upoważnia nas do pracy na terenie Wielkiej Brytanii i darmowego korzystania z usług medycznych. Bez niego nie ma szans dostać legalną pracę, a w dzisiejszych czasach nikt już nie zatrudnia na czarno...
Co należy zrobić, żeby umówić się na spotkanie?
Po pierwsze zadzwonić na numer 0345 600 0643 (uważajcie, bo infolinia jest bardzo droga i jeśli macie możliwość, to polecam zadzwonić ze stacjonarnego-jest dużo taniej). Gdy już uda wam się dodzwonić, co może chwilę potrwać, osoba po drugiej stronie będzie pytała was jedynie o imię i nazwisko, datę urodzin oraz od kiedy jesteście w UK. Następnie poda wam termin spotkania, najbliższą siedzibę, do której będziecie musieli się na to spotkanie udać oraz numer, który koniecznie trzeba zapisać, bo będzie wam później potrzebny.
Wolne terminy to chyba kwestia szczęścia. Oni mają jakiś limit na ilość umawianych spotkań, dlatego musicie dzwonić dzień po dniu, jeśli chcecie to załatwić jak najszybciej.
Jak już wam się uda, osoba z ktorą rozmawiacie powie, co musicie mieć ze sobą. Będzie to jedynie paszport, dowód (najlepiej jedno i drugie, jeśli macie taką możliwość) i potwierdzenie adresu (jeśli go nie macie, spokojnie, nic się nie stanie).

A teraz jak dokładnie wygląda takie spotkanie...
Na tą samą godzinę umówionych było kilkanaście/kilkadziesiąt osób. Punktualnie wpuścili wszystkich do środka urzędu. Na początku musieliśmy wypełnić krótką ankietę (nazwisko, numer,który dostaliśmy umawiając się przez telefon i godzinę wizyty). Następnie z tymi ankietami podchodziliśmy do okienka, w którym dostaliśmy numerek i zostaliśmy pokierowani, gdzie mamy się udać. W sali, na którą trafiłam było dużo stanowisk i ludzi. Wszyscy czekali na swoją kolej. Po jakiś 20 minutach wywołali mój numerek. Pani zaprowadziła mnie do stanowiska i zaczęła się rozmowa. Na samym poczatku poprosiła o potwierdzenie adresu (nie było to wymagane, Krystiana o to nie poprosili, jednak na wszelki wypadek miałam list od poprzedniego właściciela,w którym potwierdzał, ze u niego mieszkaliśmy), następnie pani poprosiła o dowód osobisty i paszport. Przyjrzała się, czy to na pewno ja i zapytała jak się nazywam. Potem zaczęła zadawać różne pytania, jak np. kiedy przyjechałam do UK, gdzie spałam pierwszej nocy, w jakim hotelu, po co mi NIN i blabla. Masa podstawowych pytań. Nic skomplikowanego. Następnie musiałam podpisać się pod wszystkim, wzięła paszport do sprawdzenia i już zostało mi jedynie na niego czekać. Dostałam papier potwierdzający moją aplikację, z numerem referencyjnym. Po około 4 tygodniach NIN ma przyjść pocztą.
Całe spotkanie zajęło nam około 40 minut.


Potem poszliśmy dalej zwiedzać Londyn. Tym razem udało nam się pójść do National Gallery i British Museum, bo poprzednim razem zabrakło nam na wszystko czasu.
Londyn, to miasto, w którym każdy znajdzie jakieś plusy. My znaleźliśmy ich baardzo dużo i zamierzamy tam wrócić ;) kto wie, moze kiedyś na dłużej...













wtorek, 28 lipca 2015

Pierwsze problemy


Jak pisałam w poprzednim poście, na drugi dzień naszego pobytu, przenieśliśmy się do Johna.

4-5/07
W weekend zaczęliśmy nasze poszukiwania pracy. Znaleźliśmy polski sklep, na którym wisiało duzo ogłoszeń, o pracy, pokojach do wynajęcia itd. Między innymi znalazłam tam ogłoszenie, że pilnie poszukują pokojówki do hotelu. Zrobiłam zdjęcie i od razu po powrocie do domu wysłałam mailem cv. Tego samego dnia powysyłaliśmy jeszcze troche odpowiedzi na różne oferty pracy w internecie.

6/07
W poniedziałek wybraliśmy się do Londynu, bo ciągle żyliśmy w przekonaniu, że jeśli nie znajdziemy pracy, to wrócimy i potraktujemy nasz wyjazd jako zwyczajne wakacje, więc oczywiste było, że musimy zwiedzić stolicę, zwłaszcza, że z naszego miasta mamy 40min do Londynu :). W każdym razie tego samego dnia zadzwonił do mnie manager hotelu do którego wysłałam cv i zaprosił na rozmowę kwalifikacyjną we wtorek rano. Oboje z Krystianem bardzo się ucieszyliśmy, bo dzięki tej pracy, mielibyśmy pewność, że nasz plan się powiedzie i że będziemy mogli tu zostać do końca września. 

7/07
Na drugi dzień, we wtorek, poszłam na rozmowę. Okazało się, że poza etatem pokojówki, potrzebują kogoś na recepcję, a to że miałam roczne doświadczenie na tym stanowisku ułatwiło sprawę. Nazajutrz miałam przyjść na dzień próbny. Wszystko pięknie, fajnie, ale schody zaczęły się w momencie kiedy manager zapytał czy mam National Insurance Number i konto w banku. Oczywiście nie miałam, mimo, ze przed wyjazdem dowiadywałam sie sporo o tym jak i kiedy wyrobić NIN ale po tak krótkim czasie w uk nie było szansy zdążyć go wyrobić. Na szczęście manager uspokoił mnie i wyjaśnił, że wystarczy jak złożymy wniosek w urzędzie, ze mam tylko zadzwonić, umówić się i, że będzie mnie mógł legalnie zatrudnić.
Kolejnym problemem okazało się założenie konta w banku. W Polsce jak wszyscy wiemy, idzie się do banku, prosi o założenie konta i po kilkunastu minutach nasze konto zostaje otwarte. Tutaj jest inaczej. Byliśmy w każdym banku w Luton (na nasze szczęście wszystkie są koło siebie) i w każdym, z wyjątkiem jednego (lloyds'a) wymagane było potwierdzenie adresu (czyli rachunek np za prąd zaadresowany na nasze nazwisko), którego oczywiście nie mieliśmy, wynajmując pokój przez kilka dni u prywatnego człowieka. Zaczęłam trochę panikować. W lloydsie umówiliśmy się na spotkanie w sprawie założenia konta dopiero półtora tygodnia później, ale okej, lepsze to, niż nic, także cierpliwie czekaliśmy. 

8/07
W środę miałam swój dzień próbny. 2h jako pokojówka, co było cholernie męczące i nigdy nie sądziłam, że ścieląc łóżko można sie tak spocić... Następnie 2h na recepcji, co było jedynie odpoczynkiem i miłą odskocznią od tyrania podczas sprzątania pokoi.
Pracę dostałam, na drugi dzień juz miałam przyjść na 7 i być szkolona do pracy na recepcji. 
Tego dnia pojawił sie mały haczyk związany z wypłatą. Okazało się, że pieniądze wypłacane są tutaj co miesiąc, a nie co tydzień, max dwa, jak wszędzie w Anglii. Nie ukrywam, że trochę mnie to zmartwiło, bo nie byłam pewna czy mamy wystarczajaco duzo pieniędzy, żeby przeżyć tu przez pierwszy miesiąc.
Po powrocie do domu, próbowaliśmy umówić sie na wyrobienie ubezpieczenia. Udało się umówić tylko jedną osobę na drugi dzień, co było dla nas nieopłacalne, bo siedziba znajduje sie w Londynie, wiec bez sensu byłoby jechac za £21 w te i z powrotem. Chcieliśmy to od razu połączyć z kolejnym dniem zwiedzania. Na szczęście na drugi dzień udało sie zmienić termin i oboje mieliśmy spotkania w piątek. 

9/07
W czwartek odbyła się moja pierwsza zmiana na recepcji. Po 3h manager chciał ze mną porozmawiać. Dowiedział się, że mam watpliwości, czy wystarczy nam pieniędzy, żeby przetrwać do wypłaty. Powiedziałam mu, ze wszystko zależy od tego, czy uda nam się znaleźć tańszy pokój, bo nasz obecny jest zdecydowanie za drogi (£700 miesięcznie?!!). 
Manager kazał mi od razu wyjsć z pracy, wrócić do domu, zacząć szukać pokoju i do jutra dać znać czy zostajemy, bo powiedział, że nie ma sensu, żebym tu siedziała, bo jesli okaże sie, ze muszę wracac do Polski, to nie bedzie mi mogl za to zapłacić. 
Zrobiłam tak jak kazał. Po powrocie do domu, zaczęliśmy dzwonić po wszystkich ogłoszeniach. Większość była nieaktualna, reszta wymagała minimalnego 6miesiecznego wynajmu, inni chcieli kosmiczny depozyt. Powoli zaczynaliśmy wątpić, aż w końcu chłopak z jednego ogłoszenia zgodził się na krótki wynajem i potrzebował kogoś od zaraz, a tak sie złożyło, że wynajem naszego obecnego pokoju kończyła sie w piątek, czyli na drugi dzień.
Umówiliśmy się z tym chłopakiem, ze przyjdziemy zobaczyć pokój. Kilka godzin pozniej juz tam byliśmy...
O tym co było dalej, opowiem w kolejnym poście :)

Poniżej trochę zdjeć ze wspomnianej wycieczki do Londynu.

Pozdrawiam
Iga :)